Mój niedzielny post zamiast elegancko się zapisać na blogu, poszybował w siną dal i słuch po nim zaginął. Szlag mnie trafił, w takich momentach kopnęłabym ten cały internet w dupę. Ale zostawiam to Amalowi jak jeszcze raz mi to zrobi. On to zrobi profesjonalnie i raz na zawsze z wrodzonym sobie wdziękiem.
Niedzielny post był o wydeptywaniu tych samych ścieżek po raz n-ty, o powrotach w te same miejsca i przeżywaniu tego samego w kółko. Był o zachwycie architekturą (głównie współczesną), sztuką przez małe i duże S i umiłowaniu rzeczy ładnych i estetycznych - jeszcze najlepiej w dobrym towarzystwie. Był, krótko mówiąc, o moich ulubionych w Europie muzeach. I jeszcze, że czasem do nich chodzę, do jednego częściej, do drugiego rzadziej, nad czym boleję, ale odległość trochę duża. Wszyscy wiedzą, że moje najulubieńsze muzeum to Muzeum Guggenheima w Bilbao. Jak to mawiamy w towarzystwie wzajemnej adoracji - Guggi. Może zresztą mówimy Gugghi, żeby był większy lans. Co do małego rysu historycznego nt. jego powstania, powiem tylko, że otwarte w 1997 roku przez 15 lat działalności przyniosło miastu kupę kasy, zwróciło się po trzech, przyciągnęło inne inwestycje, jednym słowem powstał 'efekt Bilbao' - z szarego zadupia, dokąd jeździło się na rebajas do Corte Ingles i na Gran Via, Bilbao zmieniło się w dynamiczne, nowoczesne miasto przyciągające rocznie masy turystów. Muzeum. Zaprojektował je Frank Gehry, to jeden z szatańskich pomysłów miasta. Kontrowersyjny dla jednych, wielbiony przez innych architekt zaproponował w centrum miasta, nad rzeką ogromny srebrny budynek, który żadnej ściany nie ma prostej i jest podobny do żaglowca, za co zebrał masę krytyki od mieszkańców, którzy stwierdzili, że budynek jest brzydki, niepasujący do tkanki miejskiej, za drogi i co tam jeszcze. Postawienie przed wejściem do muzeum rzeźby Jeffa Koonsa - Puppy skłoniło ich jeszcze do porównania całości do budy dla psa. Dziś Guggi jest przedmiotem zazdrości wielu miast. Jedyną wadą jest zakaz robienia zdjęć wewnątrz budynku.Fot.1. Muzeum Guggenheima dumnie rozpościerające się nad Nervionem.
Drugie muzeum jest bardzo blisko mojej bieżącej lokalizacji, konkretnie 20 kilometrów. Chodząc do/ze szkoły czasem przez nie przechodzę, bo ma dwa przeciwległe wejścia, używam tej drogi jako skrótu, jak się dobrze rozpędzę mogę nawet zahaczyc o sklep, który juz sam w sobie jest dość ekscytujący. Jak większość sklepików w muzeach zresztą. A jak już jestem w szkole, to Aros widać przez okno naszej sali. Proszę bardzo:
Fot.6. Tęcza w budowie, luty 2011.Na szczęście Olafur Eliasson, artysta z Islandii, ten od słońca w Modern Tate, zaprojektował the Rainbow Panorama i można popatrzeć na Århus we wszystkich kolorach tęczy i na cztery strony świata.
Fot.7,8. Tęcza w całej okazałości dzięki uprzejmości internetu.
Na stronie internetowej Aros widać, że jest to jedna z największych atrakcji muzeum, co komentuje dyrektor placówki (proszę kliknąć w movie):http://en.aros.dk/Co do wnętrza, zamysłem projektantów było, by przypominało kręgi piekła - pięter jest dokładnie dziewięć plus taras. Spiralnymi schodami można zejść z nieba (tęczy) do piekła, albo odwrotnie. Na każdym piętrze czają się wystawy, a na najniższym, które nazwano 9 Spaces w kilku pokojach ulokowano instalacje znanych artystów, wśród których te autorstwa Pippilotti Rist i Olafura Eliassona podobają mi się najbardziej. Tak wygląda poziom czwarty muzeum, środek od którego się zaczyna wycieczkę po galerii:http://aarhus.arounder.com/en/city-tour/inside-aros-aarhus-museum-of-modern-art.htmlA klatka schodowa przypomina też fasadę Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku, jak zauważył Bratt: