A tymczasem w Danii...

To content | To menu | To search

Co nagle, to po diable, czyli jak być niewidzialnym.


IMG_9796.JPG

Kiedy tu przyjechałam na początku października, myślałam, że szybko wskoczę na kurs duńskiego, szukanie pracy pójdzie mi jak z płatka i wszelkie formalności będą przyjemne jak bieganie po miękkim piasku jakieś rajskiej plaży. Niestety - co to, to nie! Stare duńskie przysłowie brzmi: spiesz sie powoli. I co nagle, to po diable.


IMG_9801.JPG

Pamiętam, że przyjechałam tu w środę (za 4 dni były wybory w PL) i od razu w czwartek poszliśmy z Kimem do Urzędu Gminy w Hadsten (za rogiem), żeby wypełnić formularz pt. pozwolenie na zamieszkanie (krok pierwszy, bez tego się tu nie istnieje). I pierwsze zdziwienie (moje, bo K. zapomniał). Urzędy w Danii (i podobno banki też) w czwartki są otwarte od 12 w południe. Dla petentów. Bo Duńczycy już dawno wpadli na to, że lepiej się pracuje, jak im się po urzędzie nie plączą petenci, więc ten urząd otwierają tylko w określonych godzinach (a w środy na przykład w ogóle nie otwierają). I być może mają mniej stresu w robocie. No więc w czwartek nic nie załatwiliśmy i postanowiliśmy tam wrócić w piątek. W międzyczasie się okazało, że ten urząd i tak tego nie załatwia, bo mają tu inne działy, trzeba jechać do Hinnerup. No to pojechaliśmy tam w piątek. I poinformowano nas, że to załatwia się w Århus, w Statsforvaltningen. Ok, dotarliśmy tam po jakieś godzinie i na szczęście było otwarte. I jak to w Danii bywa, nie było problemu z porozumieniem się z panią urzędniczką po angielsku, formularz też był w dwóch językach. Miałam ze sobą zdjęcie (było potrzebne), więc wypełniłam jedną stronę nieskomplikowanego formularza, pani sprawdziła, dała stempelek i podpis i powiedziała, że teraz to wyślą do głównego urzędu, gdzie się tym zajmują i pozwolenie dostanę listownie w ciągu 4-6 tygodni. I żeby raczej nastawić się, że sześciu, bo jest dużo wniosków. Miała rację. Pozwolenie pt. certificate of registration rzeczywiście przyszło na początku listopada. Dopiero wtedy mogłam znowu udać się do Urzędu Gminy w Hinnerup, żeby złożyć wniosek o przyznanie numeru CPR (karta ubezpieczenia zdrowotnego i ichniejszy dowód osobisty), bo nadal byłam niewidzialna dla duńskiego systemu. Poszło łatwo. Pani skserowała moje certificate of registration i powiedziała, że numer CPR prześlą za tydzień. Tak się stało. A po następnym tygodniu przysłali kartę.


IMG_0248.JPG

Oczywiście w tym samym czasie, kiedy czekałam na numer, poleciałam do szkoły duńskiego, bo myślałam, że mnie od razu zapiszą. Hahaha. Trzeba mieć numer CPR. I na dodatek to nie ja osobiście daję im znać, że chcę kurs, tylko Urząd Gminy. Jobcenter konkretnie. Dali mi namiar na panią w tym urzędzie, która takimi sprawami się zajmuje. Poszłam do niej następnego dnia. I nie było jej. I nikt inny nie wiedział, jak załatwić moją sprawę. Dali mi do niej mejla (to mnie w sumie nauczyło, że nawet do urzędu trzeba się umówić mejlowo...), a ona mi odpisała, że niestety już jej nie będzie do końca tygodnia, więc mam iść do tego jej urzędu następnego dnia i powiedzieć, że mają zrobić kopię mojego certificate of registration i numeru CPR i położyć jej na biurku, a ona jak już będzie w pracy napisze do szkoły w Århus list z moim zgłoszeniem. A potem szkoła się ze mną skontaktuje. Więc, naprawdę, nie pytajcie mnie już w mejlach czy chodzę na kurs duńskiego, bo szkoła przysłała do mnie w końcu list i mnie zaprosiła na interview 8 grudnia na 8.30 rano, żeby stwierdzić, że jestem na poziomie zerowym. I zapewne zacznę kurs w styczniu. Bo wtedy zaczynają się uczyć nowe grupy.

Wszystkie te wędrówki po urzędach i czekanie na listy od nich podsunęło mi podejrzenie, że każdy ma tu mały odcinek, za który jest odpowiedzialny i się w nim specjalizuje i multi-tasking albo przejmowanie obowiązków kolegów z pracy jak ich nie ma, nie istnieje. I jeszcze całą swoją pracę wykonują w spokoju, jak nie ma petentów. To jest świetny sposób na zlikwidowanie bezrobocia. Aha - zapomniałam napisać, że jest jeszcze jeden urząd tutaj, który zajmuje się aktualnie autoryzacją moich kwalifikacji. Danish Agency for International Education w Kopenhadze. Potrzebowali mnóstwo papierków, kser oryginałów, tłumaczeń dyplomu, indeksu, itepe. Każdy papier miał być poświadczony przez urzędnika np. Urzędu Gminy albo Jobcenter. Więc oddzielną wycieczkę urządziłam sobie, żeby podpisano i podstemplowano moje kopie. Pani oczywiście nie miała szans, żeby zweryfikować zgodność oryginałów z tłumaczeniem, bo nie zna polskiego. Ale tutaj każdy sobie ufa, więc podpisała. Trwało to dobre 10 minut. Biurokracja rządzi! A Kopenhaga potrzebuje 3 miesięcy na weryfikację.

Pracy można szukać bez autoryzacji dyplomu, ale tutaj też mam mały problem. Wszystkie ogłoszenia na stronach internetowych itepe są po duńsku, a Kim przecież nie jest do mojej dyspozycji 24/7. Zresztą jego ulubione porzekadło też brzmi: co nagle, to po diable. Więc odpowiedziałam na kilka ogłoszeń, wysłałam swoje aplikacje. I tak sobie na razie siedzę. W końcu trochę się już w życiu naharowałam!